Europa vs Bali, moje obserwacje i przemyślenia
- Balistka
- 23 sie 2023
- 13 minut(y) czytania
Mam tyle do powiedzenia i nie wiem czy nie rozdzielić tego tematu na dwa wpisy, ale decyduję by napisać wszystko na raz. Ciężko jest mi złapać moment, kiedy spokojna przestrzeń, wena i chwilowy brak obowiązków zbiegają się w czasie, kiedy przez parę godzin nikt ode mnie niczego nie chce 🙂 Także wytrwałości i lecimy!
To był piękny, długi i bardzo nasycony urlop. Odwiedziliśmy Francję, Portugalię, Polskę i Turcję. Nie jest oczywiście to cała Europa, ale tytuł byłby za długi, gdybym wymieniła w nim kraje po kolei, więc proszę brać poprawkę na to, zanim w komentarzu napiszecie, że np w Szwecji jest inaczej 😉 Dla mnie ta składanka jednak była bardzo różnorodna i zarazem kompletna, ponieważ te kraje, reprezentują różne standardy, kulturę i zachowania. Muszę powiedzieć też, że nie byłam na starym kontynencie od prawie 4 lat, co pozwoliło mi spojrzeć świeżo i z dystansem nawet na Polskę - nie na kraj, który dobrze znam i w którym mieszkałam wiele lat, tylko przyjrzeć się mu w taki sam sposób, jak pozostałym. Są to refleksje na podstawie moich własnych doświadczeń, moich własnych filtrów i moich własnych emocji, także nie traktujcie proszę tego tekstu, jako prawdy objawionej lub uogólniania 🙂

Zacznę od tego, że ta podróż okazała się niezwykle ciekawym wewnętrznym przeżyciem potwierdzającym fakt, że wszędzie ze sobą zabieramy siebie 😉 i owszem otoczenie ma znaczenie, a piękno jest w oczach tego, kto patrzy...natomiast jeśli zaczniemy się przeglądać miejscu, ludziom i analizować wszystko poprzez pryzmat własnych potrzeb, tego co dla mnie istotne i ważne, najlepiej bez emocji, to może się okazać, że oczekiwania rozbijają się o ścianę w mgnieniu oka, a obraz się załamuje w inną stronę niż się spodziewaliśmy 🙂 chociaż nie będę ukrywać - w sparingu "emocja vs chłodna analiza" zawsze stawiam na to pierwsze. Zanurzam się do środka i obserwuję, jak się czuję w danym otoczeniu, jakie mam emocje w ciele, jakie mam myśli, czy są one pozytywne czy raczej niespokojne, czy moje oczy się cieszą na te widoki czy się męczą, czy energia mnie przytłacza czy raczej dodaje lekkości. Ufając intuicji, zamiast kalkulacji wychodziłam zawsze na dobre, uzbroiłam się zatem w swoje sprawdzone narzędzia by "poczuć" tym razem Europę na nowo, a także zweryfikować myśl o tym, że Bali dla mnie już się wyczerpało i czas na zmiany.
Powiem wprost, jechaliśmy z takim nastawieniem i przekonaniem: w Paryżu będzie syf, mnóstwo emigrantów i niespokojnie, Portugalia się okaże zajebista (przecież tyle ludzi się tam przeniosło w ostatnich latach i wciąż przenosi) i z prawdopodobieństwem 99% będzie naszym kolejnym przystankiem (umówiliśmy się nawet obejrzeć szkołę dla synka), Polska nas niczym nie zaskoczy, bo przecież znamy ten kraj na wylot, a co do Turcji zero oczekiwań, bo nigdy tam nie byliśmy, wiemy jednak, że ta gadka o azjatyckiej i europejskiej części Stambułu jest ściemą, bo "jakiej Europy można się spodziewać, kiedy mowa o Turcji?". Wszystko było dokładnie na odwrót, hehe :)) Paryż okazał się przepięknym, czystym, super bezpiecznym, zadbanym i przyjaznym miastem i raczej zmienił się na lepsze, odkąd byłam tam ostatni raz ponad 10 lat temu. Portugalia nas w ogóle nie przekonała - w Lizbonie zobaczyliśmy to, czego się spodziewaliśmy w Paryżu, Sintra i Cascais owszem urocze malutkie miasteczka, ale nie poczuliśmy tej energii, Porto piękne miasto, ale jak żyć, jeśli wiatr urywa głowę, a temperatura wody w lecie wynosi 16C. Portugalia się zapisała w mojej głowie, jako miejsce smutne - przykro mi było patrzeć, jak mocno się zapuścili z czystością, jak mocno zaniedbali tak piękną architekturę, jak bardzo nie wychodzi im polityka migracyjna i wiele innych rzeczy. Zrozumiałam, że ludzie tam jadą tylko i wyłącznie ze względu na ceny (chociaż nie powiem, że jest jakoś super tanio, ale zdecydowanie taniej niż na Bali). Stambuł był fantastycznym doświadczeniem i rzeczywiście część Europejska wygląda jak zestaw małych kopii uliczek Paryża, Werony, Barcelony, a nawet Warszawy. Czuć było niesamowitą potęgę tego miasta, natomiast wewnątrz czułam tam jakiś ciągły niepokój, zwłaszcza będąc kobietą. Nie mniej jednak zaliczam Stambuł do jednego z najciekawszych miast w których byłam i uważam, że jest konieczne do zobaczenia i głębszego poznania - tydzień to za mało. Nie będę Wam się rozpisywać szczegółowo o moich wrażeniach, bo z pewnością podróżujecie, macie własne obserwacje i upodobania. Chciałabym bardziej rozwinąć temat Polski oraz tego, co mi "wypłynęło na powierzchnię" w związku z Bali na tle tej podróży.
Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę po wylądowaniu w Polsce to czystość. Jest bardzo czysto, udało się! Kultura jazdy na drogach bardzo się poprawiła! Zieleń wydała się jakaś dziwna, nie mogłam się przyzwyczaić, chciało mi się umyć drzewa 🙂 wszystko się wydawało takie przygaszone i brudne, jeśli chodzi o kolor zielony. Tropikalna zieleń rzeczywiście jest bardzo intensywna i wyrazista, zajęło mi trochę czasu by się przestawić. Niestety mocno się rzuciła w oczy kondycja i wygląd ludzi - społeczeństwo mega utyło 😞 Zastanawiałam się, czy ja wcześniej tego nie zauważałam lub może jest to związane z tym, że na Bali ludzie mają naprawdę bzika na punkcie zdrowego wyglądu i stylu życia i teraz widzę mocny kontrast. Źle się z tym czułam, wszędzie widziałam dzieciaki z nadwagą, łysiejących facetów z brzuchami, "spuchnięte" kobiety. Zastanawiałam się z czego to wynika, czy powodem są problemy finansowe i wysokie ceny, czy są to skutki lockdownu i braku ruchu, zajadaniu stresu? Wciąż nie wiem co jest powodem, ale już wiem, że nie wydało mi się, bo statystyki mówią same za siebie - Polska jest w czołówce światowej, wyprzedzamy nawet Stany Zjednoczone, jeśli chodzi o nadwagę u dzieci. Wiedziałam oczywiście, że mój styl życia wybija się poza normę, ale przez te 4 lata zupełnie zapomniałam, jak to jest żyć w systemie i trybie "etat - dom - przedszkole do 19:00 - urlop 3tyg w roku" i że sama kiedyś tak funkcjonowałam. Obecnie jest to dla mnie nie do przyjęcia, jak straszny sen i jeszcze straszniejsza rzeczywistość, a większość ludzi przecież tak właśnie żyje. Bardzo mocno doceniłam wówczas Bali i poczułam ogromną wdzięczność dla siebie samej, że kiedyś zdobyłam się na odwagę i zwalczyłam strach, by coś zmienić. Poczułam też wdzięczność do wyspy, która pokazała mi, że może być inaczej, za to, że byłam te wszystkie lata otoczona ludźmi, którzy właśnie tak żyją i są dla mnie namacalnym dowodem, że się da. Te różnice i jakość życia są nieporównywalne i szczerze, może zabrzmi to za mocno, ale nie umiem nawet nazwać to, co zobaczyłam "życiem". Wiem, że dla wielu ludzi to jest najlepsza i najbardziej komfortowa opcja i OK o ile jest świadomym wyborem. Zamarzyłam, by każdy mógł przyjechać pomieszkać na Bali przynajmniej na rok/dwa chociażby po to, by zobaczyć, że opcji jest wiele. Nie znam innego lepszego do tego miejsca, więc polecam Bali Powinno to być wręcz na receptę od lekarza! 😉
No właśnie Bali, czy tęskniłam, co sobie myślałam o tej wyspie będąc daleko?
Nie tęskniłam, ale mocno doceniłam to, że tu mieszkam. Zrozumiałam, że nie korzystam z tej wyspy "wg jej naznaczenia" i powinnam to zmienić. Powinnam częściej nurkować, pływać w oceanie, chodzić na jogę, jeździć na wodospady, cieszyć się zachodami słońca i odkrywać nowe miejsca. Powinnam docenić tak wspaniałą obsługę klienta, bo odniosłam wrażenie, że w Europie (w porównaniu z Bali) kelnerzy robili mi przysługę, że przyjęli zamówienie 🙂 Doceniłam poruszanie się skuterem przez cały rok - to daje mi ogromną wolność, niestety w Europie pogoda na to nie pozwala. W Europie natomiast są ścieżki rowerowe i można bezpiecznie poruszać się rowerem, co na Bali jest dość hardcorowym pod wieloma względami przeżyciem. Pewnie teraz powinnam napisać o słońcu i cieple cały rok, ale akurat w moim przypadku jest to największy minus tej wyspy i ogólnie krajów tropikalnych. Bardzo tęsknię za porami roku, za chłodem, mrozem, ciemnością o 16tej, złotymi liśćmi i generalnie trybem wyciszania się na jesień i przebudzania się na wiosnę. Jestem bardzo mocno związana z przyrodą i funkcjonuję zgodnie z jej rytmami. Lato jest dla mnie czasem dynamicznym, intensywnym, pełnym wrażeń i energii, ale przebywanie przez kilka lat w ciągłym lecie spowodowało, że totalnie się zajechałam. Pracowałam jak szalona, dynamika mojego życia była tu tak intensywna, że zaczęła być mocno niezdrowa i rujnująca. Poza tym przyroda...niby żyjemy tu w zieleni wśród pól ryżowych i dżungli, ale tak naprawdę nie dotykamy tej przyrody. W Polsce mogę swobodnie wejść do lasu, przytulić drzewo i się nie martwić, że spadnie mi na głowę wąż, użądli jakaś porąbana osa czy skorpion - obserwujemy tę przyrodę jakby z odległości, nie pasuje mi to. Nie mogłam się nacieszyć polskim lasem, łąkami, w górach po przejściu jednej pętli chciało mi się od razu wejść na kolejny szlak, a potem na kolejny - nie miałam dość chodzenia! Tak bardzo się stęskniłam za chodzeniem, które na Bali jest trudno dostępne.
Uderzającą refleksją było też uświadomienie sobie, że tak wygodne życie szkodzi, a ta wygoda nie jest jakościowa. Już tłumaczę. Standardem na Bali jest posiadanie gosposi i niani dla dziecka, standardem jest szeroko pojęty "rozwój osobisty" i bycie w ciągłym ruchu w głąb siebie, doskonaleniu się, rozwoju pomysłów biznesowych, budowaniu sieci kontaktów i td. Pewnie się zastanawiacie co w tym złego? Na krótką metę nic, ale na dłuższą przekłada się to na np mocne zaniedbanie dzieci. Tak tak, jesteśmy tak mocno tu skupieni na własnym rozwoju, mamy tyle ciekawych ludzi wokół z którymi trzeba zdążyć porozmawiać i wymienić doświadczeniami, stawiamy coraz wyższe poprzeczki, że na koniec nie mamy sił na jakościowe spędzenie czasu z dzieckiem, powierzamy je w ręce miejscowych niań, które z nianiami nie mają nic wspólnego tak naprawdę. Nie mają pojęcia o pedagogice, o dobrym wychowaniu, o psychologii dziecięcej, o tym, co jest zdrowe, a co nie. Pilnują tylko, by to dziecko się nie zabiło - w żaden sposób nie korygują złych zachowań, nie obserwują sytuacji by wytłumaczyć, co jest dobre, a co nie, zapychają dzieci cukrem, mówią bardzo łamanym angielskim, który dziecko podchwytuje, dają wchodzić sobie na głowę i nie budują granic, przez co dziecko myśli, że może się wywyższać i td. Są owszem miłe i uśmiechnięte i najczęściej na tym się kończy ich kwalifikacja. Nianie są super do niemowlaczków, traktują je jak własne dzieci, są bardzo opiekuńcze i kochające, ale w starszym wieku, gdzie dziecko trzeba już uczyć pewnych zachowań, mocno nie dają rady. Bez niani jest też ciężko, bo przedszkola i szkoły są do 14:30, a rodzic pracuje full time. Zero cioć i babć do pomocy. Nie ma czasu na gotowanie, a stołowanie się w knajpach powoduje, że często nie mamy kontroli i wglądu jak coś jest przygotowanie, dziecko jest pozbawione "smaków dzieciństwa", nie ma też obowiązków domowych, bo wszystko myje i sprząta gosposia (oczywiście jakość tego sprzątania pozostawia wiele do życzenia, ale umówmy się i tak jest super!). Czas spędzony przed ekranem jest przerażający, bo przecież dorosły również musi odpocząć - myślę, że tutaj akurat geografia nie ma znaczenia - jesteśmy najbardziej zapracowanym i zestresowanym pokoleniem w historii.
Część ludzi na świeżo zakochanych w Bali mogłaby się zbuntować, powiedzieć, że nie wiem, co mówię, że na Bali jest nieporównywalnie lepiej niż gdziekolwiek indziej i wyolbrzymiam. Chciałabym zaznaczyć, że po pierwsze to są moje własne obserwacje i przemyślenia. Po drugie bardzo długo patrzyłam na Bali przez różowe okulary i było mi z tym super fajnie, ale to jest oszukiwanie się. Po trzecie nie ma miejsca idealnego i jak pisałam wcześniej, wszędzie zabieramy siebie. Rozmawiam z wieloma ludźmi mieszkającymi na Bali dłużej lub krócej i wiecie, jak te rozmowy wyglądają? A w sumie przytoczę Wam kilka z okresu różowych okularów, bo czemu nie. W dialogach niżej M - jako ja, K - "ktoś", z kim rozmawiam:
M - Uwielbiam tę wyspę, jest to idealne miejsce dla dzieci! Ta przyroda, ciepełko, zdrowe warzywka i owoce cały rok, Balijczycy uśmiechnięci, te nianie kochające, jak swoje własne! Możemy sobie jeździć bez problemu a tu na ocean, a to w górki, a tu wodospady. Nie ma tych glutów i przeziębień, ubierania się na cebulkę i pocenia się. Czego więcej chcieć?
K - Marianka, o czym Ty mówisz? Bali jest okropnym miejscem dla dzieci! Wysokie temperatury i wilgotność to najbardziej sprzyjające warunki do grzybów, domy są albo zapleśniałe z grzybem, albo tam gdzie jest bardziej sucho i gorąco bez klimy nie dasz rady żyć, więc powietrze non stop wysuszone, a rachunki wychodzą Ci takie same za chłodzenie, jak za ogrzewanie w zimie w Polsce. Wszędzie śmieci - na drogach śmieci, w oceanie śmieci, palenie tych śmieci - jakie to jest niezdrowe! Moje dziecko ciągle ma infekcje dróg oddechowych, o spalinach już nie wspomnę. Jedzenie owszem super jak gotujesz sama w domu, ale w knajpie... weź przeciętne menu dziecięce, widziałaś kiedyś coś zdrowego? Są fish&chips, pasta lub pizza do wyboru. Nianie, owszem uśmiechnięte, ale pojęcia nie mają o wychowaniu. Eh, szkoda gadać.
M - Wiesz, mamy niesamowite szczęście, że tyle tu ludzi chętnych do pracy, a ta praca wcale nie kosztuje dużo. Mogę się realizować, mogę robić eksperymenty niedużym kosztem. Owszem, jest bariera językowa, ale generalnie jakoś ten angielski troszeczkę ogarniają, lepiej to niż nic.
K - Marianka, o czym Ty mówisz? Przecież znalezienie specjalisty tutaj graniczy z cudem. Każdy się nazywa specjalistą, a pojęcia nie ma o pracy. Nie ważne czy to jest budowlanka, czy to jest nauczycielka czy księgowy. Nie są w stanie odpowiedzieć ekspercko na żadne pytanie, a jak zaczynasz drążyć temat to się obrażają. Z tym obrażaniem się też jest nieźle, bo przecież mogą sobie pozwolić rzucić pracę z dnia na dzień. Mieszkają w dużych wspólnotach, rodzinach - zawsze będzie co jeść, zawsze ktoś z rodziny pracuje, zawsze jest ryż, kurczak i papaja. Mało tego, że ciągle nawalają w pracy, nie trzymają się terminów, oszukują, kłamią i popełniają mnóstwo błędów, które trzeba naprawiać, to jeszcze Ty boisz się zwrócić uwagę, by tylko nie odeszli i nie rzucili robotę w połowie. No właśnie, koszty pracy - przecież te gosposie jakby tak sprzątały w Europie, to następnego dnia już by nie miały pracy. To, że średnia dniówka pracownika budowlanego kosztuje 50zł nie oznacza, że na koniec tyle płacisz, bo nawalą Ci tak, że będziesz musiała poprawiać kilka razy płacąc znowu i znowu, a to oznacza dodatkowy czas i dniówki, więc na koniec wychodzi Ci stawka europejska + dużo więcej straconego czasu i nerwów. A to, że dokumentacja jest w języku, który nie ogarniasz na poziomie biegłym, nie jesteś w stanie sprawdzić prawa, nie jesteś w stanie nawet mieć pewności czy notariusz nie został przekupiony, a prawnik ma licencję. Z pracy to tylko ogrodnicy znają się tu na rzeczy.
M - Ale extra, że mamy tu tyle alternatywnych szkół! I dzieciaki z różnych krajów, różnorodność językowa i kulturowa, mogą podciągnąć angielski. Edukacja poprzez zabawę, nastawienie na eko praktyki, medytacja, joga, a na dodatek cały czas mogą być na zewnątrz! Czy to nie jest extra?
K - Marianka, o czym Ty mówisz? Owszem, tyle szkół, które potrafią tak ładnie się sprzedać poprzez obrazek, ale większość nauczycieli w tych szkołach to są Indonezyjczycy, którzy byli kształceni w placówkach bardzo konserwatywnych, gdzie dziecko ma siedzieć cicho i uważnie słuchać. Szkoła podstawowa to kpina, bo często uczą tam Panie bez jakiegokolwiek wykształcenia, więc po takim przedszkolu, jak dziecko pójdzie do "normalnej szkoły" to nie umie sobie poradzić ani z czytaniem, ani z pisaniem, ani ze skupieniem. Są owszem szkoły z "lepszą reputacją" ale ile tam hipokryzji. Są drogie, więc przyciągają towarzystwo o konkretnym statusie finansowym, siejąc podziały. Ważniejsze jest community rodziców by się poznawali między sobą i robili interesy, niż edukacja dzieci. Kto da większy datek, kto zostanie wpisany na tablicę wybitnych darczyńców, kto zrobi większą imprezę urodzinową? Nie wspominając, że dzieci się uczą w eko szkole, a rodzice mają bardzo dalekie od eko biznesy w swoich krajach i płacą minimalne krajowe pracownikom. Mówią o pięknie prostego życia „less is more” sącząc drinka na tarasie domu za milion dolców 🙂 Najlepsze jest to, że każdy to rozumie, ale nikt nie pyta i nie wnika, by nie robić kwasu. A poziom nauki, proszę Cię! Kadra doskonale wie, że musi zadowolić dzieci, by były szczęśliwe i nawet jeśli się niczego nie nauczą, to i tak są zabezpieczone finansowo do końca życia, i ich dzieci również. Ładne opakowanie wcale nie znaczy dobrze. Są szkoły spoko, ale kolejki do nich są na 1-2 lata do przodu i na tym się kończy i zaczyna przygoda z "dobrą szkołą". Znam się na metodzie Waldorfa, wiesz, że to studiuję, to jest mój temat i szkoła, która się pozycjonuje jako Waldorf school nie przyjęła moje dziecko, bo zadałam za dużo krępujących pytań odsłaniających fakt, że o tej metodzie nie wiele wiedzą i całkowicie się do niej nie stosują. To samo dotyczy szkół Montessori i wszystkich innych, ładnie zapakowanych placówek. Jak rodzic nie ma pojęcia i nie zadaje pytań, to łyka jak pelikan ten bulshit płacąc na dodatek ponad 5tys zł miesięcznie za to, żeby jego dziecko nauczyli literek w campusie z bambusa.
M - piękni Ci Balijczycy, tacy serdeczni, uśmiechnięci, pomocni! Te kobiety takie ciepłe, w ogóle czuję się wśród nich trochę jak wśród jednej wielkiej rodziny. Tyle się modlą, są tacy uduchowieni, wierzący, na pewno są dobrymi ludźmi.
K - Marianka, o czym Ty mówisz? Uśmiech to maska, to jest Azja, tak tu przyjęte. Nie traktuj tego przez swój kod kulturowy, że jeśli ktoś się uśmiecha, to automatycznie jest pozytywnie i szczerze nastawiony. Przecież oni z uśmiechem odmawiają, z uśmiechem oszukują, z uśmiechem kłamią, a nawet z uśmiechem potrafią cię przeklnąć. O jakiej dobroci mówisz, skoro tak traktują zwierzęta i kobiety? A walki kogutów, a te biedne psy na drogach? Jak można doprowadzić szczeniaka czy małego kotka do stanu, gdzie prawie gnije żywcem, a potem go podrzucić do obcokrajowca? Przecież każdemu normalnemu człowiekowi serce się będzie krajało! Mają czas i chęć podwieźć i rzucić białasowi pod bramę, ale do organizacji zajmujących się zwierzętami, gdzie wyleczą i wysterylizują za darmo już nie. Traktują nas jak idiotów. To samo dotyczy śmieci - ile plastiku zostawiają po sobie po ceremoniach, jednorazowych torebek, kubeczków, ile śmieci wyrzucają do rzek, na drogę, na polach ryżowych. To nie są niewyedukowani staruszkowie, tylko młodzi ludzie z dostępem do internetu i wiedzą, że to szkodzi. Po prostu biały przyjdzie i pozbiera. A kobiety... przemoc domowa na porządku dziennym, odebranie kobiecie dziecka w przypadku rozwodu.. wyobrażasz ile kobieta musi znosić, jeśli stawka jest tak duża? I to nie jest prawo indonezyjskie - to jest prawo wyłącznie balijskie! Jak można traktować w taki sposób swoje córki, żony, matki? Nie wspomnę już o okłamywaniu, oszukiwaniu, przecież nawet dziecko wie, że to jest złe - robią to świadomie, więc po ludzku nie uważam, że są dobrymi ludźmi.
Podsumowując
Tych rozmów i podzielonych poglądów jest wiele. Mówi się, że można patrzeć na świat poprzez pryzmat muchy i wszędzie widzieć gnój, a można poprzez pryzmat pszczoły i wszędzie widzieć kwiatki. Ja wybieram znać obie prawdy i staram się żyć z tą świadomością gdzieś pomiędzy, pozostając realistką. Balistką realistką, hehe. W gorsze dni bliżej mi do muchy, w lepsze do pszczoły, ale uznajmy, że celem jest znalezienie balansu i bycie kimś po środku, powiedzmy ważką. Jestem pewna, że takie dyskusje toczą się w każdym kraju, że wszędzie latają muchy i pszczoły, a prawdziwą sztuką jest móc jak najdłużej utrzymać status ważki.
Bali jest wspaniałe, ale na krótszą metę. Jest wręcz terapeutycznie wskazane 🙂 Dobrze było wyjechać na Bali, dobrze było tu wrócić i dobrze będzie wyjechać stąd znowu, a może kiedyś znowu wrócić 🙂 Ta wyspa odmieniła mnie i moje myślenie kardynalnie. Dzięki życiu na Bali wiem, co jest moje, a co nie. Czego pragnę, co mi pasuje, w czym czuję się dobrze, a w czym nie. Że trzeba nauczyć się rozróżniać przygodę życia od życia 🙂 Uświadomić, że nie ma miejsca idealnego, ale możemy spróbować znaleźć to najbardziej zbliżone do ideału. Ja wiem, że pory roku są dla mnie kluczowe, że brzozy są ładniejsze od palm i że wolę rzeki od mórz. Wiem, że przejrzystość i ład w dokumentach, księgowości, zaufanie do pracowników daje mi ogromny spokój. Wiem, że czystość i kultura osobista, poszanowanie granic i łatwy dostęp do wydarzeń kulturowych i sztuki jest czymś, czego mi bardzo bardzo baaaaardzo brakuje, praktycznie tak samo bardzo jak możliwości wejścia do lasu i zrobienia 10tys kroków dziennie. I na koniec mam ogromną nadzieję, że uda mi się nigdy nie stracić tego, co dało i czego nauczyło mnie Bali. Że jeśli nawet postanowię zamieszkać w jakimś państwie "ułożonym, systemowym i td" nie dam się w to wkręcić, chyba że sama podejmę taką świadomą decyzję. Myślę, że ten wpis możemy uznać za organiczne zakończenie wielu tematów, przewijających się w ostatnich postach, których nie ma już potrzeby bardziej rozwijać.
Gdzie dalej zapytacie? Nie wiem 🙂 Mam listę kilku krajów, które zacznę sprawdzać pod różnymi, ważnymi dla nas względami i zobaczymy, gdzie plusy przebiją minusy 🙂 Póki co, na pewno do końca roku, może trochę dłużej jestem na Bali i zapraszam Was na Konsultacje, jeśli chcecie wziąć głębszy oddech i coś odmienić. Buziaczki i brawa dla tych, kto dotrwał do końca 🙂