Fantastyczna Sumbawa
- Balistka
- 6 lis 2023
- 7 minut(y) czytania
Dzisiaj zabieram Was w podróż na Sumbawę. Ta mało znana, w porównaniu do Bali, wyspa zachwyca widokami i oferuje coś niesamowitego – pływanie z rekinami wielorybimi na otwartych wodach. Jeden z punktów mojej Bucket List. Słyszałam, że jest to przeżycie nie z tej ziemi, ale nie sądziłam, że aż na tyle! Chciałabym Wam jednak opowiedzieć o całej wycieczce, dość krótkiej, ale bardzo intensywnej i gorąco Was zachęcam zaplanować swój pobyt na Bali tak, by wygospodarować te kilka dni dla Sumbawy, bo warto.
Był to trip zorganizowany przez lokalnego przewodnika, którego poleciła mi zaprzyjaźniona podróżująca rodzinka. Wam również polecam, zostawię na dole namiary - pełny profesjonalizm, bardzo przyjemny i ciekawy rozmówca, mieliśmy zapewniony full comfort i widać było, że Rio (tak ma na imię), naprawdę się postarał. Mieliśmy sytuację, gdzie nawalił jego jeden pracownik, więc Rio wziął pełną odpowiedzialność na siebie, w ramach przeprosin zabrał naszą grupę za kolację do najlepszej knajpy w mieście, a słowo "przepraszam" padło ze 200 razy. Czyli nie było to typowe balijskie "sorry ya" i po sprawie, tylko człowiek rzeczywiście się przejął i w bardzo elegancki sposób odpokutował 🙂

No więc do rzeczy. Z Denpasar mamy bezpośrednie loty do Sumbawa Besar - stolicy wyspy. Wylecieliśmy w poniedziałek rano, wróciliśmy w czwartek w południe, czyli spędziliśmy 3 dni i 3 noce na wyspie. Program zapewniał nie tylko zwiedzanie, ale również wyżywienie i zakwaterowanie w nowym ładnym hotelu. Muszę tu wspomnieć, że Sumbawa nie jest wyspą popularną wśród turystów, a co za tym idzie - nie ma tam typowej infrastruktury do której jesteśmy przyzwyczajeni np na Bali. Także dla ludzi, przyzwyczajonych do warunków luksusowych może to być wyzwanie, ale polecam się go podjąć. Rio zadbał i zorganizował wszystko tak, by goście spali i jedli w najlepszych możliwych miejscach, byli wożeni nowymi klimatyzowanymi autami i wszędzie, był bardzo uważny i wszędzie, gdzie się dało - ułatwiał życie.
Dzień 1
Odbiór z lotniska i transport do hotelu, zakwaterowanie w Grand Samota Hotel - nowy, ładny, czysty i wygodny. Zrzuciliśmy rzeczy i od razu w drogę. Najpierw ruszyliśmy do pobliskiego portu (10min), a potem speed boatem (40-60 min) do pierwszego punktu snorklowego - Takad Sagele. Woda była niesamowita, w kilku różnych kolorach, a w jednym punkcie sięgała nam po pas...na środku oceanu! Trzeba jednak uważać na prądy, bo potrafią one być dość silne, więc najlepiej jest umieć dobrze pływać, mieć dobrą kondycję i jeśli jedziecie z dziećmi, to raczej z takimi, którzy są obyci z wodą. Po snorkelingu wybraliśmy się na wyspę Moyo - perełkę tego dnia. Kiedyś w drodze na Komodo odwiedziłam tę wysepkę i strasznie się ucieszyłam, że tym razem mogłam tam wrócić z rodziną. Charakteryzuje się ona mnóstwem kóz, przepięknymi muszelkami i bardzo charakterystyczną architekturą. Poszliśmy zjeść lunch w jedynym przyzwoitym miejscu na wyspie, prowadzonym przez ekspata, odpoczęliśmy przy basenie, dzieci znajdowały na plaży przepiękne muszle wielkości dłoni dorosłego człowieka (niestety na lotnisku nam je odebrano - nie wolno przewozić takich rzeczy nawet wewnątrz kraju), po czym ruszyliśmy na wodospad Mata Jitu. W mojej opinii jest to najpiękniejszy wodospad ever, z pewnością najpiękniejszy, jaki widziałam w swoim życiu! Miejscowa młodzież zabrała nas tam na jednośladach, bo nie wiem, czy można to nazwać skuterami lub motorami - raczej sklepanymi z czego się da pierdziawkami, które na podjazdach myślałam, że pod nami popękają, ale dały radę 🙂 Można oczywiście tam się przejść (ok 1,5godz) jeśli ktoś ma więcej czasu, ale my nie mieliśmy. Poza tym taki dojazd, to też niezły ubaw i przygoda 😉 Krótki spacerek i jesteśmy na miejscu, i tak, nie chodzi w tym miejscu tylko o wodospad, tylko o całą atmosferę, roślinność, dzikie małpy, przebijające słońce przed gałęzie drzew i widoki, jak z filmów o elfach 🙂 Cudowne jest też to, że szanse na spotkanie tam jakichkolwiek innych turystów są bliskie zera, więc można się cieszyć absolutną prywatnością, spokojem i pływać. Jest to wodospad z basenami i to jest piękne. Spędziliśmy tam kilka godzin i przy pięknym zachodzie słońca i pokazie latających ryb wróciliśmy motorówką z powrotem do hotelu.
Dzień 2
Śniadanie i wyjazd z hotelu o 9:00. Tym razem jechaliśmy do portu numer 2, oddalonego ok 40 min od nas. Mijaliśmy farmy krewetek, piękne wzgórza i niestety bardzo zaśmiecone, choć i w miarę nowe jezdnię. Problem ze śmieciami w Indonezji jest potężny, nie omija żadnego zakamarka tego kraju, a edukacja i świadomość ludzi jest na bardzo niskim poziomie. Nie dociera do mnie, jak można codziennie mijać taki syf, być jego częścią i się z tym godzić. Nie kupuję już historyjki o tradycjach, kiedy to ludzie byli przyzwyczajeni wrzucać wszystko do rzek i na pobocza, w czasach odpadów organicznych. Mamy młode pokolenie klikające bez przerwy w telefonach, z dostępem do sieci, które widzi, że torebka, wyrzucona miesiące temu dalej leży na tym samym miejscu... Temat rzeka. Wróćmy do wycieczki lepiej, bo zaraz wyprodukuję tekst na 3 strony, co o tym myślę 😛
Otóż tego dnia, pływaliśmy tradycyjną łodzią rybacką po wysepkach, zwanych "miejscowymi Malediwami". To był dzień relaksu na piaszczystych miękkich białych plażach, snorkelingu w przepięknych miejscach bez silnych prądów, kosztowania miejscowych smakołyków i lekkiego trekkingu na wzgórze, porośniętej mangrowym lasem wyspy Belang, z której odkrywają się niesamowite widoki na całą okolicę i wulkan Rinjani. Największe wrażenie zrobił na mnie snorkeling przy wysepkach Kenawa i Paserang - tak wielkiej różnorodności rafy i rybek już dawno nigdzie nie widziałam! Przejrzystość wody niesamowita, cieplusieńko i cała rafa ZDROWA, aż łezka się zakręciła pod maską.
Dzień 3
Wisieńka na torcie! Pobudka o 2 w nocy, szybki ogar i w drogę - 2 godz jazdy samochodem do portu numer 3, spacer po morzu do łodzi i jeszcze 1,5-2 godz łodzią do Saleh Bay. Naprawdę trzeba być mocno zdeterminowanym 🙂 Osoby, które potrafią spać w aucie nie odczują dyskomfortu, ale ja nie potrafię, więc pilnowałam, by kierowca nie zasnął 🙂 Około godziny 4:30 dojechaliśmy do portu, było dość rześko na zewnątrz i ku naszemu zdziwieniu łódź na nas nie czekała. Okazało się, że jest odpływ i musimy do niej dojść po majtasy w wodzie! Oczywiście pierwsza reakcja *hgwej#bhg* ale jak już do tej wody weszliśmy, okazała się ona przyjemnie ciepła, niebo było usłane gwiazdami, a z głośników w wioskach zaczęła lecieć pierwsza poranna modlitwa. To było tak odjechane doświadczenie, że ciężko opisać! Poczuliśmy się jak wybrany naród przemierzający Czerwone morze :))) Jak już dotarliśmy do łodzi, to czekała tam na nas najlepsza niespodzianka ever - materace, pościelone świeżymi pachnącymi prześcieradłami, miękkie poduszeczki i kocyki, byśmy się mogli wygodnie położyć i dalej spać. Pogoda dopisywała, więc poprosiliśmy otworzyć dach, by spać pod gwiazdami, lekki wiaterek pieścił nasze twarze, a fale bujały do snu.
Wybudziły nas promienie wschodzącego słońca i zgraja delfinów, która wesoło zasuwała wzdłuż łodzi wykrzykując "siemaneczko mordencje!". Mówię Wam, tak właśnie mówiły, chyba że nawdychałam się solary, ale ten wschód słońca z delfinami w tle - to był prawdziwy sztos! Kiedy dopłynęliśmy do jednej z platform rybackich (rekiny wielorybie przypływają pod takie platformy, licząc na plankton przy wyciąganiu sieci). Jest tam głęboko, woda bardzo ciemna, ciężko cokolwiek zobaczyć patrząc dół, jedynie na powierzchni wody. Pierwszym, co zobaczyliśmy podpływając, był ogromny potężny łeb ryby, który się otwiera mniej więcej na szerokość 10 ludzkich głów, hehe. Więc cała nasza paczka zaczęła głośno piszczeć, a ja już się nie mogłam doczekać, by wejść do wody! Jakoś nie przerażała mnie ta wielkość - może dlatego, że widziałam zaledwie jej malutką część. Zatem zanurzyłam się i zamarłam. Miałam podobne uczucie przy pierwszym spotkaniu z Manta Rey - istotami zupełnie nie z tej ziemi, ale rekiny wielorybie to zupełnie inna wielkość i ... energia, jeśli mogę tak powiedzieć. Widziałam przed sobą około 5-metrowego osobnika, poczułam motylki w brzuchu, które były jakoś dziwnie zbyt mocno odczuwalne. W którymś momencie spojrzałam w dół i się okazało, że pode mną wyłania się 9-metrowy osobnik, dotykając mnie płetwą po brzuchu! Stąd te motyle! Pierwszy odruch będąc mną to oczywiście złapać się za płetwę i płynąć z nim jak w kreskówkach typu Moana, ale nie wolno dotykać tych pięknych stworzeń! Generalnie nie wolno dotykać niczego pod wodą, ale rekinów wielorybich szczególnie, gdyż mogą one się rozchorować od naszych bakterii, lub my od ich. Nie wiem jednak, jak to się stało, ale one same mnie dotykały po rękach, nogach, jeden jedząc zahaczył moją rękę aż po łokieć - są bardzo miękkie i przyjemne w dotyku, jak gąbeczki 🙂
Pomimo tak ogromnych rozmiarów czułam się bardzo bezpiecznie, pływałam nad nimi, pod nimi, obok, między jak zahipnotyzowana. Dopiero na łodzi powiedzieli mi, że było tak dużo meduz w wodzie, że większość zanurzyła się tylko raz, bo super parzyły. Mój mąż nawet widział, jak meduzy oplatają moje nogi, dotykają rąk, jedna nawet owiła się wokół szyi, a ja je spokojnie ściągałam jak jakieś makarony - tak działa adrenalinka i oksetocynka 😉 Później przypłynęło więcej łodzi, więcej meduz, zrobił się jakiś lekki chaos, rekiny powoli zaczęły uciekać, a dla nas to był czas na śniadanie. Ten dzień nie mógł być jeszcze lepszy, a jednak... w momencie, kiedy tak myślałam, Rio wyciągnął Nutellę 🙂
U nas dzień 2 i 3 trzeba było zamienić miejscami, przez wspomniane nieporozumienie z pracownikiem. Tempo tej wyprawy było bardzo intensywne, noc mieszała się z dniem, byliśmy padnięci, ale bardzo szczęśliwi! Moja rada - zróbcie wszystko, co od Was zależy, by w dniu pływania z rekinami wyjechać z hotelu nie później niż o 2 nad ranem - jest to idealny czas na podróż łodzią, załapanie się na wschód słońca, większą ilość rekinów i mniejszą łodzi z turystami. Czasami, jeśli jest kilka grup, kogoś przesuwają na później i byliśmy świadkami łodzi, która przypłynęła na miejsce 2godz po nas i zastali już tylko jednego rekina. Z rzeczy, które doradziłabym zabrać ze sobą, to własny sprzęt. Rio dysponuje różnym sprzętem, i snorklowym, i nurkowym, i kamizelkami dla dzieci, ale nie zaliczyłabym tego do wyższej półki i dobrej jakości. Tamtejsze podwodne widoki są naprawdę warte 100% Waszej uwagi, a nie rozpraszania się na walkę z rurką, spoconą maską, czy zbyt luźnymi płetwami. Zabierzcie również zatyczki do uszu na podróże motorówkami (potrafią być naprawdę głośne), komin lub bluzę z kapturem, dobry filtr przeciwsłoneczny (najlepiej wodoodporny), tabletki na chorobę morską, jeśli ktoś ma i gotówkę. Rio kręci filmy pod wodą, z drona (trzeba dopłacić), robi zdjecia w trakcie całej wycieczki, więc dostajecie super pamiątki na koniec, ale jeśli macie swój fajny sprzęt foto/wideo to polecam zabrać. Jeśli jesteście osobami z delikatnym brzuszkiem, to weźcie też rumianek i owsiankę.
Chcę też przypomnieć, że na tym blogu nie ma reklam, a wszystkie kontakty, którymi się dzielę są moimi sprawdzonymi polecajkami od serca 🙂 To jest numer Wats Up do Rio +62 852-0534-1367 piszcie i pytajcie o ceny, bo zależą one od ilości dni, programu i ilości ludzi. Im większa paczka - tym taniej. Dzieci są za free o ile śpią z Wami w łóżku. Nas była 4 dorosłych i 2 dzieci, za wyżej opisany program zapłaciliśmy 1200zł/os + lot (ok 100$/os w obie strony).
Indonezja jest bardzo pięknym i różnorodnym krajem. Gorąco Was zachęcam, i tych, którzy są tu na dłużej, i tych, co przyjechali na krótsze wakacje, by odkrywać nowe miejsca, przeżywać różnorodne przygody i emocje. Z mojego doświadczenia wynika, że takie mało znane miejsca zapisują się w pamięci na dłużej i pozwalają wrócić do przyjemnych wspomnień częściej, niż odwiedzenie kolejnej nowej knajpy w Pererenan 😉 Buziaczki!