top of page

W związku z Bali

Długo się zastanawiałam, jak by tu opisać i do czego porównać moje obecne odczucia i przemyślenia na temat Bali, by łatwiej to było zrozumieć ludziom, którzy nigdy na tej wyspie nie mieszkali lub byli tylko przelotnie. Związki. Zakochanie, flirt, motylki w brzuchu, kłótnie, kryzysy, rozstania - to są tematy wszystkim nam dobrze znane. Nie zawsze do romansów są potrzebni mężczyźni bądź kobiety - z wyspą również da się być w bardzo kolorowym emocjonalnym związku. Zatem dziś opowiem Wam o mojej historii miłosnej z niesamowitą, wyjątkową i bezlitosną kochanką Bali.


Nasz romans się zaczął w 2011 roku. Jak w scenach z najlepszych romantycznych filmów - przypadkowo i od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie czułam niczego podobnego, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Wszystko dookoła wskazywało, że jest to miłość odwzajemniona i

nie miałam wątpliwości, że pomimo iż jestem tylko na chwilę, niedługo wrócę. Nie mogłam przestać o niej myśleć, nigdy nie czułam się tak podekscytowana i przepełniona entuzjazmem, w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie mogę ignorować tego uczucia i choć było to kompletne wariactwo, postawiłam na kartę wszystko i wróciłam.



Urzekła mnie swoją otwartością i lekkością, opatuliła poczuciem bezpieczeństwa i wiarą, że mogę być sobą, mogę wszystko, że o nic nie muszę się martwić. Dawała mi tyle wsparcia! A ile fantastycznych ludzi dzięki niej poznałam! Miała tę absolutnie nieprzeciętną magiczną moc gromadzenia wokół siebie niesamowitych ludzi. Jak tylko opowiadałam jej o swoich marzeniach i celach - natychmiast podsyłała odpowiednie osoby, które sprzyjały w realizacji moich planów. Jednak to, co urzekło mnie najbardziej, czego nie doświadczyłam nigdzie indziej, to sposób w jaki się wyrażała i prezentowała. Dumna, ale jednocześnie skromna. Mocno związana z naturą, korzeniami i kulturą. Mająca swoje zasady i stawiająca dobro ponad wszystko. Czysta, rozpromieniona i spokojna, trochę mało pewna siebie i naiwna. Byłam nią całkowicie pochłonięta, interesowało mnie dosłownie wszystko, a im bardziej się otwierała, tym bardziej byłam zachwycona jej pięknem i autentycznością. To było prawdziwe zakochanie... tęskniłam za nią za każdym razem, jak wyjeżdżałam. Bardzo się stresowałam, kiedy po raz pierwszy przedstawiłam ją swojej mamie, bałam się czy się jej spodoba, czy zrobi dobre wrażenie. Nie da się jednak źle wypaść mając szeroko otwarte ramiona i szczerość w sercu. Zastanawiałam się, dlaczego tak na nią reaguję, dlaczego sprawia, że czuję motylki w brzuchu, dlaczego działa na mnie jak magnez? Byłyśmy dla siebie stworzone.


Mijały lata i związek nabierał obrotów. Nadszedł czas na kolejny poważny krok. Wcześniej sobie pomieszkiwałyśmy razem, ale po 3 latach zapadła decyzja zamieszkać ze sobą na stale. To już nie trzymanie się za rączkę, pisanie do siebie czułych listów i namiętność przy spotkaniu. Trzeba było się ogarnąć na poważnie, ze wszystkimi formalnościami, życiem codziennym, poznaniem siebie ze wszystkich stron. Poważny krok. Szybko zaczęło się okazywać, że Bali jest świetną kompanką do rozrywki, ale bardzo słabą do pomocy, zwłaszcza w załatwianiu poważnych spraw. Bariera kulturowa, religijna i językowa w życiu codziennym również sprawiała coraz większe kłopoty. Nie mniej jednak, wciąż grzała mnie swoim ciepłem, cieszyła pięknem i próbowała przekonać do bycia bardziej wyluzowaną. Z czasem jednak się okazało, że bycie wyluzowanym oznaczało by przemykanie oczu na wiele rzeczy, które obniżają jakość życia, proponowanych usług, poczucie odpowiedzialności i td.


Pomimo tego, że zaczęłam dostrzegać jej mroczną stronę (nigdy nie łudziłam się, że jest idealna), w chwilach zwątpienia i kryzysów wracałam myślami do tego, w czym się zakochałam. W jej autentyczności, wrażliwości, tak mocnym i pięknym związku z naturą... była tą małą wysepką równowagi w wielkim oceanie i jeszcze większym świecie, gdzie mogłam się czuć ja i każdy, kto był w jego otoczeniu opatulony i ucałowany przez sam wszechświat. Nie wierzyłam, że tak można. Nie wierzyłam, że uda mi się ją znaleźć w tak zwariowanym nowoczesnym świecie. Ją, pełną wartości i moralności - czegoś, na czym mi najbardziej w życiu zależy.


Nie wiem kiedy to się dokładnie stało, jakieś 2 lata temu coś nagle się zmieniło. Albo poznała kogoś, kto namącił jej w głowie i wmówił, że w tym świecie szanuje się ponad wszystko pieniądz. Albo po prostu sama podjęła złą decyzję i postanowiła pójść w tym "atrakcyjnym" na pierwszy rzut oka kierunku, który obiecuje złote góry w zamian za sprzedanie duszy. Myślę, że ani w jednym, ani w drugim przypadku nie rozumiała i wciąż nie rozumie, że nie jest to droga ku wyzwoleniu, lecz ku jej własnej zagładzie. Wiele razy próbowała mnie przekonać, że wszystko jest super, że powinnam jej towarzyszyć w tej nowej niesamowitej metamorfozie, że mogę i powinnam skorzystać również z tej okazji. Przypatrywałam się temu... cóż, czasy się zmieniają, być może ma racje, być może wyolbrzymiam, być może moja intuicja zaliczyła error i nie powinnam się jej słuchać. Przeglądałam się z ciekawością, która z dnia na dzień zmieniała się w coraz większe zaniepokojenie. Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałam - agresywnej, impulsywnej, pazernej na pieniądze, dzielących ludzi na lepszych i gorszych, udającej, że mniejsze i większe kłamstewka nie mają znaczenia. Zaczęła się zmieniać jej energetyka, przyciągała już zupełnie innych ludzi. Z zachwytem prawiły jej komplimenty, a za plecami knuli plany, jak wykorzystać jej naiwność i wycisnąć jak najwięcej własnych korzyści. Przestała zupełnie dbać o swoje zdrowie, o więzi z przyrodą, bronić swoich korzeni. Rozpływała się w iluzji pseudo luksusu nie wiedząc, że traci swoją największą wartość. Zaczęliśmy się coraz więcej kłócić. Złość zamieniał się w rozpacz, potem w smutek, potem znowu w złość.


Przyszedł czas na klasyczny kryzys 7 lat. Próbowaliśmy się pogodzić, próbowałam zrozumieć, próbowałam przemykać oko, wyluzować, jak mnie wcześniej prosiła...aż zrozumiałam, że nie zostało już praktycznie nic, w czym się zakochałam. Te wszystkie emocje sprawiły, że sama poczułam się nieszczęśliwa, nie tylko z powodu obserwowania jej upadku, ale też obserwowania samej siebie. Zaczęłam zadawać sobie coraz częściej pytanie, czy ta relacja nie wyczerpała już swojego potencjału, czy jest tu jeszcze jakieś pole do rozwoju, czego mi brakuje i na co nie jestem w stanie przymknąć oczy za żadne skarby? Zdałam sobie sprawę, że nic się nie zmieni, że ten związek nie ma dla mnie dalej sensu. Że to, czego w życiu szukam i w co wierzę tu już nie znajdę. Że to był jej świadomy wybór i nie mam prawa prawić jej kazań - wybrała swoją drogę. Zrozumiałam też, że jest to świetna partnerka na krótki odświeżający egzotyczny związek po zamulonym nudnym byłym, ale czy odpowiednia na zawsze? - wątpię.


Co będzie dalej? Cóż, pewnie klasyk. Zrobimy sobie przerwę, zamieszkamy na chwilę osobno, porozglądam się po stronach. Stęsknimy się, wrócimy do siebie, ale każde będzie już czuło, że to nie to samo i zbliża się ku rozstaniu. Postaramy się rozstać w dobrej relacji i przyjaźni. Bez wątpienia Bali pozostanie bardzo wyraźnym i niesamowicie ważnym epizodem w moim życiu, będę ją odwiedzać i kibicować, pozostanie z nią kawałek mojego serca na zawsze. Potem, jak to po długim związku, zacznę pewnie znowu randkować, zatrzymywać się na chwilę i lecieć dalej, aż znajdę miejsce, w którym poczuję nie motylki w brzuchu, lecz ciepłe przyjemne uczucie "tu właśnie chcę zatrzymać się na dłużej".


Wracając do normalnej narracji chcę powiedzieć, że wciąż uważam Bali za fenomenalne miejsce, warte odwiedzenia, zamieszkania na pół roku/rok, zainwestowania. Dla mojej rodziny jednak ta przygoda powoli się kończy. Tak się składa, że dla czterech rodzin z naszego najbliższego otoczenia również, dla wielu innych znajomych tak samo. Wieje wiatr zmian i jest to bardzo mocno odczuwalne w gronie ekspatów, mieszkających na wyspie od dłuższego czasu. Czas zrobić miejsce dla nowych 😉 dla nas jednak to Bali, które pokochaliśmy zmieniło się nie do poznania. Tu nie chodzi o bycie pesymistą lub optymistą - wszyscy jesteśmy ludźmi dorosłymi, oceniamy sprawy realnie i bez emocji. Ekspaci to w większości osoby bardzo dobrze zorganizowane, przedsiębiorcze, poradzą sobie w każdym kraju, więc tu nie chodzi o brak możliwości lub porażki. Powiem nawet więcej, tak dobrze żadnemu z nas jeszcze nie szło nigdzie. Lecz to, co było dla nas wszystkich ważne i dlaczego zamieszkaliśmy właśnie na Bali - Bali niestety straciło. Dla Was jednak, nowych na tej wyspie, może to być przygoda życia i jeśli macie taką możliwość, skorzystajcie z tej okazji bez zastanawiania się, bo warto! Co dalej z Balistką? Cóż, na razie wyjeżdżam na 5-tygodniowe wakacje, a potem wg klasycznego scenariusza romantycznego "znowu wrócimy do siebie, lecz to już nie będzie to samo" :)) nie mniej jednak, wiedzy w mojej głowie na temat tej wyspy jeszcze jest sporo i obiecuję się nią z Wami dzielić ile wlezie, aż do momentu, jak zacznę "skakać z kwiatka na kwiatek" - wtedy przybliżę Wam też inne możliwości i kierunki 😉 Buziaczki!

 


bottom of page